Współczesne kobiety stoją dziś w obliczu zupełnie nowych wyzwań – łączą życie zawodowe z rodzinnym, starają się spełniać w różnych rolach, a przy tym wszystkim dążą do ideału, który często nie istnieje. Czy naprawdę same na siebie nakładamy coraz więcej presji? Czy media społecznościowe są naszym sprzymierzeńcem, czy może raczej źródłem nieustannego porównywania i rosnących wymagań? Jak zmieniła się społeczna rola kobiety na przestrzeni dekad i dlaczego perfekcjonizm tak silnie zakorzenił się w kobiecej tożsamości?
O tych i wielu innych kwestiach rozmawiamy w wywiadzie z psychologiem, Natalią Marczak, która celnie opisuje, z czym zmagają się współczesne kobiety i dlaczego pytanie o nasze wymagania wobec siebie samych jest dziś bardziej aktualne niż kiedykolwiek wcześniej.
Zapraszamy do lektury.
Czy kobiety faktycznie są wobec siebie bardziej wymagające niż mężczyźni? Jeśli tak, to dlaczego?
To jest bardzo ciekawe pytanie, bo to, czego dorosłe już kobiety wymagają od siebie jest w dużej mierze zależne od tego, w jaki sposób zostały wychowane, w jakiej kulturze żyją i do czego zostały przyzwyczajone w ciągu swojego życia. Czy jest tego więcej aniżeli w przypadku mężczyzn – to już kwestia dyskusyjna, ale spróbujmy się temu przyjrzeć nieco bliżej.
Historia pokazuje, że kobiety zawsze pełniły rolę drugoplanową – to mężczyzna stał na czele rodziny, to on zarabiał na dom, był silniejszy i bardziej nastawiony na zapewnienie dobrobytu swoim bliskim, natomiast kobieta miała dbać o ciepło domowego ogniska, wspierać swojego męża, który mógł się wówczas skupić na zarabianiu, czy też budowaniu swojej pozycji na rynku. Ta rola i, jak ja to nazywam potocznie, „kierowanie” z miejsca pasażera stała się niewystarczająca dla kobiet, które również zapragnęły odnosić sukcesy – niemniejsze niż ich mężowie. Jeśli dorzucimy do tego presję otoczenia, która kładzie nacisk na bycie perfekcyjną panią domu, wychowanie dzieci w sposób mądry i bezstresowy, to kreuje się nam obraz kobiety idealnej, do której zapewne wiele z nas dąży.
Idąc tym tropem nasze wymagania są na sto procent inne od wymagań Panów, którzy nie stawiają sobie za cel bycie idealnym „kurem domowym”. Proszę wybaczyć to skojarzenie, ale prawdą jest, że wszelkie domowe prace od lat na przestrzeni dziejów są w rękach płci pięknej.
Nie jest tajemnicą, że od kobiet wymaga się również tego, aby wyglądały pięknie, czyli nie możemy tu mówić, że mogą się one skupić tylko na samej pracy zarobkowej, bo ten sukces zawodowy jest w dużej mierze zależny od pewności siebie, jaką mamy. Kobiety pewność siebie w jakimś stopniu budują na poczuciu atrakcyjności, więc chcąc sięgać wyżej, musimy się czuć dobrze ze sobą w kontekście naszego wyglądu (a to znowu wymaga czasu, przygotowania, czasem poprawy, jeśli czujemy, że coś nam wadzi).
Jako kobiety jesteśmy także kojarzone z osobami empatycznymi, budującymi relacje i dbającymi o nie, co tylko dokłada nam do listy długich wymagać, które sobie stawiamy.
Skupiłam się na płci żeńskiej, ale to nie oznacza, że mężczyzna chce tylko zarobić na dom – nic bardziej mylnego. Mężczyźni chcą się mocno wyróżniać na tle innych panów – zarabiać więcej to jedno, ale również pogłębianie wiedzy, zdobywanie władzy (np. awanse w pracy) są wymaganiami, które sobie stawiają – bo chcą być „lepsi” aniżeli potencjalna konkurencja, a w ich oczach, aby tak było, muszą dawać z siebie nie 100%, a nawet 200% i maksymalizować czas w taki sposób, żeby zarabiać, kształcić się, zdobywać posłuch u ludzi i zapewniać bezpieczeństwo swojej rodzinie na każdym polu. Jak ten fundament domu, na którym zawsze można się oprzeć.
Podsumowując, nasze wymagania są zupełnie inne od tych stawianych przez męski ród – czy są one większe, czy kosztują nas więcej? Tu już każdy sam musi sobie odpowiedzieć na to pytanie – myślę sobie, że ile nas na świecie – tyle różnych odpowiedzi na to zagadnienie.
Jakie czynniki wpływają na to, że kobiety często stawiają sobie bardzo wysokie oczekiwania?
Wiele czynników składa się na to, że my kobiety mamy wobec siebie bardzo wiele oczekiwań. Zacznijmy od społecznych oczekiwań, gdzie na obraz kobiety idealnej składa się bardzo wiele czynników. Po pierwsze wygląd zewnętrzy, który jest bez wątpienia oceniany zawsze na pierwszym miejscu. Perfekcyjna figura (a o to trzeba dbać, poświęcać dużo czasu na diety, czy też ćwiczenia), młody wygląd (z biologią trudno wygrać, więc aby ją choć trochę oszukać, trzeba o siebie dbać, często korzystając z różnych, nie zawsze naturalnych rozwiązań), zadbana skóra, piękne, lśniące włosy, makijaż, odpowiedni outfit – media i reklamy tylko to podbijają, więc gonitwa za ideałem nigdy się nie kończy, bo zawsze można lepiej. Śmiało można powiedzieć, że my ciągle „gonimy” za tym, co na dany moment określane jest jako „IDEAŁ”, a co za tym idzie, dokładamy sobie dosyć dużo do naszej listy wymagań, jakie powinnyśmy być, aby wpasowywać się w kanon piękna, jaki aktualnie jest modny.
Kolejną rzeczą jest rola matki, najważniejsza rola w życiu każdej kobiety. Musi być ona silna i wrażliwa jednocześnie, empatyczna i przejawiająca troskę, ale z drugiej strony zdecydowana i dobrze zorganizowana, bo dba nie tylko o siebie, ale także o swoje potomstwo. Idealna matka to taka, która świetnie wychowuje swoje dzieci, ma dla nich czas, ale i pracuje czynnie zawodowo – aby nie zapomnieć o sobie – to czasem jest zbyt dużo jak na jedną osobę, ale presja bycia idealną nie pozwala zrezygnować z żadnej z tych ról, bo przecież bycie kobietą sukcesu, spełnioną na polu zawodowym jest również wpisane w wyżej wspomniany ideał, do którego pod presją się dąży.
Presja mediów, w której obserwujemy zjawisko dążenia do zatrzymania młodości, jako cel nadrzędny. Kobiety w dzisiejszych czasach nie dają sobie prawa do starzenia się. Trend bycia wiecznie młodym, dbania o siebie oraz poprawiania swoich niedoskonałości sprawia, że oczekujemy od siebie perfekcyjnego wyglądu, a droga ku temu nie zawsze jest miła, łatwa i przyjemna. Nasze kompleksy potrafią bardzo zatruć nam życie, więc eliminacja ich pochłania mnóstwo czasu oraz energii. Promowanie urody i piękna na portalach, w telewizji, czy też social mediach tylko przypomina nam o tym wyścigu. Warto wspomnieć, że kobiety mają tendencje do porównywania się – a w czasach łatwego dostępu do internetu jest to banalnie łatwe, co paradoksalnie tylko potęguje fokus na wyglądzie zewnętrznym.
Chęć bycia traktowaną na równi z mężczyznami – równouprawnienie, dotyczy to przede wszystkim pracy na wysokich i strategicznych stanowiskach. Mówimy o zawodach, które niegdyś kojarzone były tylko z męskim światem. Dziś kobieta może być żołnierzem, może pracować w policji, czy zarządzać jako prezeska dużą korporacją – kiedyś takie zajęcia były zarezerwowane tylko dla panów, zatem my kobiety musiałyśmy udowadniać, że także potrafimy się sprawdzić w wyżej wymienionych rolach.
Również warto zwrócić uwagę na perfekcjonizm oraz samoocenę, która niejednokrotnie jest mocno zaniżona, a wysokie wymagania i stawianie sobie wysoko poprzeczki ma być sposobem na podłechtanie swojego ego. Kobiety, które doświadczyły w swoim życiu odrzucenia często, bądź z powodu swoich doświadczeń, mają niskie poczucie własnej wartości – próbują w ten sposób sobie udowodnić, że jednak są coś warte, że potrafią i mogą robić, działać, dawać z siebie jeszcze więcej – ale tu już motywem przewodnim staje się lęk przed powtórnym odrzuceniem, lęk przed porażką, czy też negatywną oceną ze strony otoczenia.
Czy wymagania, które kobiety narzucają sobie same, są bardziej obciążające niż te wynikające z presji otoczenia?
Moim zdaniem na pewno tak. Otoczenie to jedno – ale możemy to mądrze weryfikować, próbować dostosować do swoich własnych możliwości, potrzeb. Jeśli wystarcza mi to, że mam mieszkanie, dobrą pracę, ale nie jestem głową firmy, nie mam domu nad jeziorem z kilkuhektarową działką, co z pewnością byłoby „wymagane”, to nie widzę sensu dążenia do tego za wszelką cenę, bo presja otoczenia, czy też bliskich na mnie to wymusza. Inaczej jeśli otoczenie i jego presja na osiągnięcie pewnych celów wpływa na to, jakie my sobie stawiamy jako najważniejsze – niestety często tu występuje korelacja i zaczyna się wyścig o marzenie, czy cel, który nie jest naszym własnym celem, a niestety nabytym właśnie pod ową presją.
Jak i czy zmieniały się oczekiwania wobec kobiet na przestrzeni lat?
Oczekiwania wobec kobiet przeszły naprawdę wielką ewolucję. Nie tylko nastąpiły zmiany ale też mnożyły się one na przestrzeni lat. Kiedyś kobieta miała być dobrą żoną, wspierającą swojego męża, dobrą matką, dbającą o dom, gospodynią domową na medal. Uległość, bycie posłuszną oraz oddaną – to były pożądane cechy u przyszłej małżonki. Kobiety nie szły na studia, nie kształciły się, po ślubie zostawały w domu i trochę były skazane na łaskę, czy niełaskę swojego męża. Mocne uzależnienie od mężczyzny powodowało, że kobiety się temu nie sprzeciwiały.
Na początku XX w. zaczęła się walka o prawa kobiet. Chciały głosować, pracować, edukować się, jak mężczyźni. Chciały stać się ważne, chciały zostać zauważone, a nie pozostawać w cieniu swoich mężów. Poza byciem perfekcyjną panią domu, wymagano też zadbanego wyglądu, bycia atrakcyjną, zadowoloną z życia, ale dalej powiem – gospodynią domową. W drugiej fali feminizmu, słowo kobieta zaczynało nabierać innego znaczenia. Domagały się traktowania na równi z mężczyznami. Chciały się uniezależnić, pokazać, że bycie panią domu do dla nich za mało. Chciały robić kariery i zaistnieć w świecie. Skupić na sobie uwagę i zerwać ze stereotypem „słabej płci”.
Im dalej w las, tym więcej oczekiwań, również ze strony społeczeństwa. Kobieta nie tylko miała być wspaniałą matką, żoną i kochanką, ale także czynną i spełnioną zawodowo istotą, która emanuje pięknem i urodą. Zawsze uśmiechnięta, zawsze szczęśliwa, zawsze z dobrym wynikiem na koniec kwartału. Dumna, ale nie egocentryczna, silna, ale nie dominująca, piękna, ale nie próżna – pojawiło się jak widać wiele sprzeczności, które niejednokrotnie prowadziły do frustracji i złości „że zawsze jest nie dość dobrze”.
Bycie najlepszą wersją siebie każdego dnia może być nie lada wyzwaniem, a takie oczekiwania wobec siebie ma większość współczesnych kobiet, czemu trudno się dziwić – z każdej strony jesteśmy bombardowane reklamami, newsami jak poprawić jakość swojego życia (mimo, że to co mamy jest dla nas wystarczające, to w zderzeniu z oczekiwaniami tego świata wobec nas to ciągle za mało).
Czy współczesne media społecznościowe przyczyniają się do wzrostu presji na kobiety? Jakie są tego konsekwencje?
Oczywiście, że tak. Szczególnie media społecznościowe, które prowokują ciągłe porównywania się do innych. Zacznijmy od samego Facebook’a, na którym mamy możliwość porównywania się do „starych” znajomych. Podglądania ich życia i weryfikowanie, której z nas udało się w życiu bardziej. To się dzieje samoistnie – to nawet nie jest kwestia chęci bycia lepszą, ale kiedy mamy możliwość podglądania życia innych ludzi, a nasze dla przykładu nie jest usłane różami, to rodzi się presja, aby coś zmienić, coś udoskonalić, bo skoro „jej” się tak wiedzie, to co jest ze mną nie tak, skoro nie mam tak kolorowo. To zjawisko mocno bije w poczucie własnej wartości i to ono najbardziej na tym zaczyna cierpieć.
Kolejne media – Instagram, Tik Tok, YouTube – promowanie życia wręcz idealnego. Piękne domy, dalekie podróże po świecie, praca zawodowa pozwalająca na to pokazywane dostatnie życie. Do tego czas na dbanie o siebie – zdrowe nawyki żywieniowe, ćwiczenia na siłowni, zabiegi i w tym wszystkim jeszcze wychowywanie dzieci plus opieka nad domem – jak one znajdują na to czas? Jak znajdują na to siłę? Tu się pojawia tzw. efekt poczucia, że robimy niewystarczająco dużo, że nie wyglądamy wystarczająco dobrze, bo nie poświęcamy aż tyle czasu na dbanie o siebie i o swoje zdrowie. Nawet jeśli pojawia się myśl, że to co jest zamieszczane w internecie jest nie do końca zgodne z prawdą, to i tak w głowie zaczyna się kalkulacja, że „ona jest lepsza”, bo robi tyle, a ja nawet na połowę tego nie mam już siły.
Jak dorzucimy do tego ogólny trend – obraz kobiety niezależnej, silnej, mogącej wszystko, wyglądającej dobrze i odnoszącej sukcesy, to mamy gotowy obraz ideału, do którego „musimy” wręcz dążyć, bo stojąc w miejscu (a to też jest passe) skazujemy się na porażkę. Bycie przeciętną kobietą jest niewystarczające, więc ta presja wyróżnienia się z tłumu jest ogromna. Tu już nawet nie chodzi o to, aby światu udowodnić, że jestem coś warta – ale żeby pokazać to samej sobie.
Warto też zwrócić uwagę, że media nie pokazują szarej codzienności, momentów zmęczenia, czy rezygnacji (a każdy z nas takie w swoim życiu miewa), co sprawia, że zaczynamy się wstydzić tego, że takie momenty również są w naszym życiu obecne. Przestajemy pokazywać, że nam trudno, bo to jest oznaką słabości, a świat krzyczy: „bądź silna” – więc aby dorównać odkładamy zmęczenie na bok, działamy, robimy, chcemy więcej i zatracamy w tym szalonym pościgu za nieautentycznym ideałem. Często gubimy w tym siebie. Warto się wówczas zatrzymać i zapytać – ile w tym działaniu, ile w tym życiu jest jeszcze mnie prawdziwej, a ile tej, którą próbuję usilnie się stać za wszelką cenę.
Jakie znaczenie w kwestii perfekcjonizmu mają zmieniające się role społeczne kobiet (np. łączenie kariery zawodowej z życiem rodzinnym)?
Zmieniające się role społeczne kobiet są główną pożywką dla perfekcjonizmu. Kobiety muszą być perfekcyjne w każdej z ról z osobna i muszą te role wspaniale ze sobą łączyć. Bycie idealną w każdej dziedzinie życia to jest główny cel, do jakiego w tych czasach dążą zwłaszcza młode kobiety, które dorastają już w erze social mediów.
Prężnie rozwijająca się kariera zawodowa, do tego samorozwój aby nie zostać w tyle, dbanie o wygląd, bo presja otoczenia na to, że trzeba być pięknym, jest ogromna. Do tego rola matki, opiekuńczej, troskliwej, ale także zdecydowanej i stanowczej. Rola partnerki, która wspiera swojego męża, ale też jest romantyczna, kiedy trzeba to uległa, kiedy nie to niezależna – same sprzeczności – proszę zwrócić uwagę.
Połączenie tego wszystkiego w odpowiednich proporcjach jest naprawdę nie lada wyzwaniem. „Muszę robić wszystko perfekcyjnie” – po to, aby nie zostać źle ocenioną. „Muszę ogarniać, bo inni ogarniają, więc ja nie mogę zostawać w tyle” – jeśli tak będzie, oznacza to, że jestem nie dość dobra. „Jak będę idealna, pokażę wszystkim, że jestem coś warta” – zasłużę sobie na szacunek i podziw, a co za tym idzie na akceptację otoczenia. Brzmi znajomo? Myślę, że to niestety większość z nas mogłaby się pod tymi słowami podpisać.
A co się dzieje, jak coś pójdzie nie tak? Jak zapomnimy, jak nie dowieziemy, jak mamy najzwyczajniej w świecie zły dzień i ochotę krzyczeć ze złości, zamiast uśmiechać się sztucznie do ludzi? I tu niestety zaczynamy wpadać w pułapkę, którą tak naprawdę same na siebie przygotowałyśmy – zaczynamy czuć się gorsze, obwiniamy się za pozorne porażki, które w rzeczywistości wcale nimi nie są.
Czy dzisiejsze kobiety odczuwają większą presję niż poprzednie pokolenia?
Z pewnością tak jest. Dzisiaj kobiety mają przede wszystkim więcej do zaoferowania światu. Poza rolą wspomnianej matki, żony, gospodyni, doszły chociażby kwestie zawodowe i samorealizacji, która w dzisiejszych czasach jest bardzo propagowana. Duży nacisk kładzie się na dbanie o siebie, ale takie wielowymiarowe. Dbanie o zdrowie, dietę, aktywność fizyczną. Dbanie o wygląd – mamy możliwość porównywania się przez social media, które przypominają o tym, że jest to nieodłączny element sukcesu. Kiedyś kobiety mogły porównywać się z przyjaciółką, kuzynką, czy siostrą – dziś z całą plejadą idealnych mam, fitnessek, modelek – często nie mających nic wspólnego z rzeczywistością. Była jedna główna rola, a dziś mamy mnóstwo pobocznych i każdą z nich trzeba grać na 100%. Wykonywanie czegoś gorzej budzi frustrację, bo jeśli inne mogą, to i ja powinnam – a to prowadzi do jeszcze większych wymagań wobec siebie, a także wyczerpania, bo gdzie znaleźć na to wszystko czas – jak? Żyjąc w takim tempie nie ma czasu na regenerację, na zebranie sił – kiedyś to życie płynęło wolniej i nawet jak kobiety miały dużo na głowie, to nie czuły presji udowadniania światu, że są idealne. Dziś musisz to robić, w innym wypadku pozostajesz w tyle. Mocno zaciera się granica między tym co dla nas ważne, a czego „wymagają” od nas inni. Warto się temu przyjrzeć, aby nie wpaść w pułapkę perfekcjonizmu, który sprawi, że nigdy nie będziemy zadowolone z samych siebie.
Jak rozpoznać, że wpadamy w pułapkę perfekcjonizmu? Jakie są pierwsze sygnały ostrzegawcze?
Przede wszystkim, kiedy nie widzimy możliwości porażki, a sam fakt, że mogłaby się ona wydarzyć powoduje w nas lęk oraz strach. Uczucie wspomnianego lęku potęguje, a wszystko zaczynamy rozpatrywać w kategoriach „wszystko albo nic”. Albo coś zostanie zrobione na sto procent, albo wcale, bo nie widzimy możliwości jakie są pomiędzy. Niestety, poczucie, że zawsze można zrobić coś lepiej, prowadzi do tego, że nie zadawalają nas nasze sukcesy, więc mimo osiągania celów, ciągle jesteśmy niezadowoleni z efektu.
Mamy też często blokadę przed działaniem, bo nie czujemy się dość dobrze przygotowani, nie dość kompetentni, więc następuje prokrastynacja – nie z lenistwa, absolutnie! Raczej ze strachu przed oceną innych ludzi – którzy dostrzegą, że nie daliśmy z siebie 100%. Nawet najmniejsza krytyka zaczyna być odbierana jak atak – boli i mocno uderza w nasze własne ego. Ta ostrożność w działaniu, podszyta lękiem, nie pozwala się rozwijać, sięgać po nowe, bo już na wstępie nasz „wewnętrzy krytyk” daje o sobie znać. Ocenia, porównuje zamiast wspierać – tu się zaczyna mocna walka ze sobą. Analizowanie swoich działań, poczucie, że musimy mieć nad wszystkim kontrolę, bo tylko ona da nam pewność, że zadania zostaną
zrobione prawidłowo, brak luzu, czy też spontaniczności, bo kiedy trzeba trzymać wszystko w ryzach, to najzwyczajniej na nie ma na to przestrzeni. To niestety prowadzi do tego, że nie tylko my, ale i nasi bliscy, nasze relacje również zaczynają na tym polu cierpieć.
Jak widać, bardzo łatwo jest przekroczyć tę cienką granicę od bycia zaangażowanym w działanie, a uwięzionym we własnych przekonaniach, że nigdy nie jest dość dobrze, a dawanie 100% to niejednokrotnie za mało.
Jakie konsekwencje psychiczne i fizyczne może mieć dążenie do bycia „idealną” we wszystkich sferach życia?
Do ogromnego wyczerpania psychicznego – to na pewno, ale i fizycznie na tym bardzo cierpimy. Stres, napięcie, niepokój – to uczucia, które zaczynają nam towarzyszyć każdego dnia – prowadzi to do zaburzeń lękowych, a także w dłuższej perspektywie może doprowadzić do depresji. Stres odbija się na jakości naszego snu, a sen na funkcjonowaniu w życiu codziennym. Kiedy pracujemy na wysokich obrotach, przestajemy zauważać, że jesteśmy wyczerpani, co często prowadzi do popełniania błędów, a to z kolei bije mocno w naszą samoocenę, która w tym wypadku spada w dół. Perfekcjonizm też prowadzi do pracoholizmu, a tu już prosta droga do wypalenia zawodowego. Bycie naj w każdej sferze życia to wysokie wymaganie, które nie zawsze jest możliwe do osiągniecia, zwłaszcza jeśli nasze wyobrażenie na temat tego, jak powinnyśmy działać i wszystko mieć pod kontrolą jest nierealistyczne.
Skupmy się też na fizyczności – przewlekły stres bardzo obniża naszą odporność, więc stajemy się podatni na wszelkie choroby, niedojadamy, bo nie mamy kiedy – co często daje początek zaburzeniom odżywiania. Życie w ciągłym napięciu to jak życie na bombie – zatem nasz organizm jest w ciągłej gotowości do działania, walki. Nie ma tu miejsca na regenerację, a bez niej trudno funkcjonować ciągle na wysokich obrotach, a w pewnych momentach organizm już głośno komunikuje stop – dając się we znaki np. chronicznym zmęczeniem, brakiem sił na cokolwiek, a nawet omdleniami, jeśli o siebie nie dbamy.
Jakie techniki psychologiczne mogą pomóc kobietom w łagodzeniu nadmiernych oczekiwań wobec siebie?
Przede wszystkim należy się zatrzymać i zastanowić jakie są MOJE prawdziwe oczekiwania wobec siebie. Czego JA chcę, czego potrzebuję, a nie co jest wytworem dzisiejszego świata. To wbrew pozorom bardzo trudne, bo granica się mocno zaciera. Czasem czegoś wcale nie potrzebujemy, ale skoro inni mają, inni potrzebują, to może i ja? Zatem potrzeba innych ludzi staje się moją, wymagania innych wobec siebie stają się moimi własnymi.
Ważną rzeczą jest umieć też doceniać siebie za osiągnięte cele – wystarczy mała pochwała w myślach, przybicie sobie piątki i powiedzenie: „To było trudne, ale dałam radę – BRAWO JA”. Prosta rzecz a jak bardzo uwieńcza i podkreśla, że nam się udało. Z drugiej strony jeśli coś nie idzie tak jak sobie postanowimy – dać sobie więcej empatii, przytulić siebie w myślach, zastanowić się co byśmy doradziły innym kobietom, może naszym przyjaciółkom, kiedy poszłoby nie tak – nie wierzę, że byśmy od razy wyszły z krytyką, raczej z troską i pocieszeniem – więc czemu by nie traktować się w taki sam sposób?
Bardzo pomocna jest też praca z myślami. Tu kłaniają się techniki CBT. Polega to na podważaniu automatycznych, nierealistycznych myśli i zastąpienie ich bardziej realnymi, bo przecież świat się nie skończy, jeśli nie będzie idealnie. Praca wykonana w 80% to dalej sukces – bo jak zestawimy to 80 z pozostałymi 20, to bez dwóch zdań większość mamy „ogarnięte”. Warto prowadzić też tzw. dziennik myśli, który pozawala na zobaczenie jej w kontekście całego wydarzenia – umożliwia to szersze spojrzenie na daną sytuację ocenę, rzetelniejszą jej ocenę.
Kolejną przydatną rzeczą jest ustalanie priorytetów. Na pierwszy rzut oka wydaje nam się, że wszystko należy zrobić na wczoraj. Kiedy to sobie rozpiszemy, może sklasyfikować rzeczy zgodnie z tym, co mamy zrobić najpilniej, a na co mamy jeszcze czas. Często się wówczas okazuje, że bardzo dużo nam to zdejmuje z głowy, że część zadań można odpuścić, a my łapiemy wtedy upragniony oddech. Idealna jest także Terapia Schematów, która pozwala przyjrzeć się głębiej tym przekonaniom, które są w nas mocno zakorzenione. Mogą się one brać jeszcze z dzieciństwa, czasem z doświadczeń życiowych, ale są na tyle silne, że nie potrafimy same z nimi zerwać. Dam tutaj przykład takich przekonań: „Muszę robić wszystko perfekcyjnie, bo to mi gwarantuje szacunek u innych ludzi”, „Muszę zasłużyć sobie na sympatię, więc nie mogę dać plamy”, „Muszę zasłużyć na akceptację, bo inaczej ludzie będą się ode mnie odwracać”. Takie myślenie potrafi mocno nam zatruć życie, powoduje, że skupiamy się w dużej mierze na wyimaginowanych oczekiwaniach innych ludzi, zamiast na tym, co jest dla nas wartością nadrzędną.
Pytanie „Dlaczego ludzie mieli by mnie nie akceptować, jeśli popełnię jakiś błąd” stawia nas przed tezą, czy oby na sto procent z takimi ludźmi chcę się identyfikować, jeśli w ich mniemaniu zrobienie 80% spycha mnie na dalszy plan. Ważne jest otaczanie się takimi ludźmi, którzy wspierają, którzy nie oceniają, którzy nie czekają na nasz błąd, by poczuć się lepiej.
Ostatnią wg mnie, ale równie ważną kwestią jest dawanie sobie przyzwolenia na popełnianie błędów. To naturalne, że czasem się mylimy, nie ma w tym nic gorszego. Wytłumaczenie samej sobie, że świat dalej będzie istniał, nawet kiedy nie „ogarniemy na te 100%”, jest jedną z najtrudniejszych rzeczy, ale nie niemożliwych.
W jaki sposób budować w sobie zdrowe podejście do sukcesu i porażki?
To jest o tym, że jesteśmy ludźmi, a nie robotami, czy sztuczną inteligencją, co oznacza, że mamy prawo się pomylić, mamy prawo nie mieć siły, mamy prawo mieć słabszy dzień. Emocje, myśli, nasze doświadczenia to wszystko wpływa na naszą kondycję i funkcjonowanie. Porównywanie się do innych nie ma sensu, bo każdy z nas przeżył i ma na swoim koncie inne historie, które często nie są budujące.
Ja mam takie powiedzenie, że z każdej sytuacji, nawet tej najgorszej, można wyciągnąć jakąś lekcję. Nie zawsze jest to widoczne na pierwszy rzut oka, ale po czasie możemy się z tych trudnych wydarzeń wiele nauczyć, dostrzec coś, co w dłuższej perspektywie da nam korzyści. Innymi słowy „zamieniaj porażki w szansę”, przekuj to, co złe, w coś dobrego. Zdrowe podejście, że nie zawsze musi być idealnie, żeby było dobrze. Jeśli coś działa, jeśli idziemy do przodu, to nie trzeba tego poprawiać. Z drugiej strony, jeśli coś nie idzie po naszej myśli, to należy zmienić strategię, nie powielać błędów, nie skupiać się na nich, a zacząć działać inaczej.
Kolejną kwestią jest spojrzenie na samą porażkę, jako lekcję – przecież dzięki temu, że nie zawsze nam wyjdzie – uczymy się. Jest to proces, który daje nam szansę dokształcić się w pewnym temacie, dowiedzieć się czegoś o sobie – nie traktujmy porażki jako końca świata, a raczej możliwości, aby zrobić coś w zupełnie w inny sposób.
Ja często też polecam celebrowanie naszych małych i większych osiągnięć. Każda pozytywna rzecz, ta która nam wyszła, powinna być przez nas doceniona – tak, aby sukces, nawet najmniejszy, nie przechodził bez echa. To buduje naszą pewność siebie, naszą sprawczość, to że skupiamy się na tym, co udało się osiągnąć, a nie czego się nie udało, daje nam motywację do dalszego działania.
Nie wstydzić się za popełnione błędy – potrafić się przyznać, że coś się nie udało, że coś było trudniejsze, ale jesteśmy w stanie sobie z tym dać radę, czyli bycie autentycznym, prawdziwym, nie zawsze idealnym – to daje poczucie komfortu i jest znowu formą motywacji. Dobrze jest też otaczać się takimi właśnie ludźmi, którzy nie kategoryzują innych na podstawie ich działań. Wspierające środowisko ma tu jak widać ogromne znaczenie.
Jaką rolę odgrywa samoakceptacja w walce z perfekcjonizmem?
Myślę, że kluczowe. To właśnie samoakceptacja oraz nasze poczucie własnej wartości daje nam silną broń w walce z perfekcjonizmem. Osoby, które akceptują siebie ze wszystkimi zaletami, ale i wadami, są mniej podatne na to, aby wpaść w pułapkę perfekcjonizmu. Dając sobie przyzwolenie na popełnienie błędu (w myśl tego powiedzenia „tylko ten nie popełnia błędu, co nic nie robi”), dajemy sobie pozwolenie na życie, naukę, wyciąganie wniosków, analizę, a co za tym idzie, na bycie po prostu człowiekiem.
Samoakceptacja daje nam poczucie bezpieczeństwa, poczucie, że mimo błędu jesteśmy wartościowymi ludźmi, wartymi miłości, szacunku, zrozumienia. Natomiast perfekcjonizm odbiera nam to, nie uznaje słabości, nie uznaje gorszych dni. Tam nie ma miejsca na chwilę zapomnienia, nie ma miejsca na relaks, czy autentyczność, bo zawsze trzeba chociażby udawać, że wszystko mamy pod kontrolą i nawet jak się pali, to robić dobrą minę do złej gry.
Podsumowując nie ma skuteczniejszej broni w walce z perfekcjonizmem niż zbudowanie silnego „Ja” w swoich własnych oczach. Wyznaczanie swoich celów, które odzwierciedlają dokładnie, to czego sami chcemy, a nie czego oczekują od nas inni.. Warto poświęcić chwilę i zapytać samej/samego siebie, czego tak naprawdę JA potrzebuję? Pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie, że nie trzeba grać wszystkich ról perfekcyjnie. Drugim, wspomnianym już przeze mnie, jest wybór – co jest moją prawdziwą potrzebą, a co wytworem współczesności.




