Terapia par – spojrzenie na związek z innej perspektywy

Wywiad z ekspertem - Joanna Michałowska - psychiatra, diagnosta, certyfikowany superwizor, Kierownik Merytoryczny Poradni dla Dorosłych w Centrum CBT

Mówi się, że najwięcej pozwów o rozwód wpływa do sądu tuż po urlopach oraz po Bożym Narodzeniu, po Nowym Roku.  A jak to jest z terapią dla par – czy tu też występuje sezonowość?

Nie znam statystyk odnośnie pozwów o rozwód, natomiast wiadomo, że kryzysy w związkach mają swoje cykle. Pierwszy kryzys pojawia się po około roku do dwóch lat. Kolejny w okolicach tych słynnych siedmiu lat, a następny po około 20 latach trwania małżeństwa.

Oczywiście jest to wynikiem naturalnych procesów, jakie zachodzą w parach, czy w małżeństwach. Wspomniane tu święta Bożego Narodzenia, czy koniec roku, mogą być swego rodzaju trudnym doświadczeniem, momentem przejścia, czasem refleksji nad swoim życiem. Wtedy każdy robi swój wewnętrzny rozrachunek – czy warto trwać w danym związku?, czy nasze wspólne życie ma sens?, a może coś trzeba zmienić?

Kryzysowe są również te momenty, kiedy umiera ktoś z naszych bliskich, i wtedy małżeństwo czy para musi odnaleźć się w nowych, trudnych okolicznościach. Są to sytuacje, które są niejako sprawdzianem związku, testem umiejętności radzenia sobie w kryzysie i dawania sobie nawzajm oparcia.

Oczywiście podobnych krytycznych sytuacji w życiu jest bardzo dużo, poczynając od ślubu, przez narodziny dziecka lub kolejnych dzieci, choroby, po kryzysy finansowe czy zdrady. Są to momenty, kiedy dochodzi do istotnych dla systemu rodzinnego zmian, które często ujawniają konflikty. Na ogół nie powstają dopiero wtedy, ale dochodzą do głosu. Są wyrazistsze.

A czy zauważa Pani, że zwiększa się zapotrzebowanie na terapię par, czy liczba par zgłaszających się po rozwiązanie problemu do terapeuty rośnie?

Generalnie psychoterapia, jako narzędzie radzenia sobie z konfliktami, z problemami, staje się coraz bardziej popularna, dostępna i zrozumiała dla wszystkich. Nastąpiła tu znakomita zmiana. Na pewno też jest tak, że coraz więcej osób jest świadomych tego, że jeśli pojawia się w związku długotrwały problem, to warto sięgnąć po pomoc psychoterapeuty, osoby trzeciej, która spojrzy na daną relację z boku, z profesjonalnego punktu widzenia.

Zatem jest to zdecydowanie obserwowalne, że ludzie chętniej i bardziej świadomie szukają pomocy w terapii.

Czy wynika to z dużej świadomości, że to może pomóc, czy z edukacji społecznej?

Myślę, że i z jednego i z drugiego. Ponieważ psychoterapia w sposób zupełnie lawinowy, bardzo dynamiczny się rozwinęła w ciągu ostatnich, powiedziałabym, 20 lat. I że w związku z tym można było zaobserwować też jej skuteczność. Bo czasem skuteczność terapii można zobaczyć już po miesiącu czy dwóch, ale oczywiście czasem wymaga więcej czasu. Ale co istotne, psychoterapia jest kluczowym sposobem poradzenia sobie z problemem w związku, ponieważ osoba trzecia, czyli terapeuta, może spojrzeć na związek z zupełnie innej perspektywy.

A może ma tu znaczenie zmiana pokoleniowa? To, że młodsze pokolenie chce żyć w szczęśliwym związku, a nie w małżeństwie, które z racji presji społecznej musi trwać?

Jedną z istotnych zmian w tym pokoleniu, które w ciągu ostatnich paru lat weszło w stałe związki, jest poziom emancypacji kobiet. Kobiety dochodzą do głosu, potrafią definiować swoje potrzeby i je realizować, są, jak wiadomo, lepiej wykształcone od mężczyzn i powoli zaczynają zarabiać tyle samo, co oni, a czasem nawet więcej.

I o ile wcześniej było przyzwolenie na to, że kobieta nie pracuje i wychowuje dzieci, a tym samym jest zależna od męża, czy partnera, o tyle teraz dużo trudniej o taką akceptację, że kobieta ma się podporządkowywać potrzebom rodziny. Kobiety przejrzały na oczy i mówią, że chcą żyć swoim życiem. Tym samym nieuchronną konsekwencją tego procesu, który wciąż trwa i myślę, że będzie dalej postępował, jest pytanie czy kobieta musi trwać dla zasady w danym związku. Bo jeśli ma szansę na to, żeby samodzielnie o siebie zadbać, że nie musi się martwić o finanse, że właściwie nawet będzie jej łatwiej, to po co się męczyć. I to jest pewien trend, który jest jednym z czynników, oczywiście nie jedynym, nie decydującym, prowadzącym do większej liczby kryzysów i rozwodów.

Natomiast warto też popatrzeć na to trochę inaczej – bo żadne skrajności nie są dobre.

Ani ta związana z przewagą mężczyzn – siłową, finansową i psychiczną, ani przewaga, czy wręcz dominacja kobiet psychiczna, finansowa i siłowa nie jest dobrym rozwiązaniem dla związku. Za każdym razem dochodzi do jakiegoś zachwiania równowagi, co nieuchronnie prowadzi do kryzysów i do rozpadu związków.

Zatem moim zdaniem, my się dopiero będziemy musieli nauczyć, jak w sposób mądry korzystać z emancypacji kobiet, również w relacjach małżeńskich, w związkach. Bo nie sztuką jest się rozstać, ale sztuką jest umiejętnie radzić sobie z trudnościami, które przez całe życie będą się pojawiały. Przychodzi mi tu do głowy szwedzki film dokumentalny: „Miłość po szwedzku”, opisujący społeczeństwo samotnych ludzi. I to nie jest szczęśliwe społeczeństwo. Bo prawda jest taka, że jeśli nie mamy takiej osoby, dla której jesteśmy jedyni, niepowtarzalni i  najważniejsi na świecie, to nasz świat staje się pusty i jałowy.

Oczywiście nie chcę tu generalizować, bo są osoby zadowolone i szczęśliwe, żyjąc samotnie.  Jednak większość z nas poszukuje partnera, żeby żyć wspólnym życiem, mimo pewnych kosztów, które trzeba ponieść. Ponadto, związek nie powstaje w próżni. Jego kontekstem są dwie wielopokoleniowe rodziny oraz trud wychowywania dziecka lub dzieci, czyli budowania kolejnych pokoleń. Dobrze jest to robić we dwoje. Współdzielenie odpowiedzialności jest odciążające psychicznie.

Kiedyś zapytałam mamę pięciorga dzieci, jak to zrobiła, że wychowała swoje dzieci tak, że  każde z nich poradziło sobie w dorosłym życiu. A ona mi odpowiedziała: „to jest proste, dzieci trzeba mieć we dwoje”. Bo samemu się takiego ciężaru nie udźwignie, a jeśli nawet się udźwignie, to zdecydowanie  ogromnym kosztem.

Kto jest najczęściej motorem napędowym do przyjścia na terapię?

Zdecydowanie częściej kobiety. Tu się niewiele zmieniło.  Bo pomimo, że zachodzi tak wiele zmian obyczajowych, społecznych, to jednak nadal to kobiety najczęściej są strażniczkami emocjonalnymi pary, rodziny.

Im zdecydowanie częściej zależy na tym, żeby coś zmieniać, żeby coś zrobić, żeby o coś walczyć. Mężczyźni lubią rozwiązywać problemy, owszem, ale tak konkretnie i najlepiej bez udziału osób trzecich. Natomiast wdawanie się w te niuanse, zawiłości emocjonalne, często jest to dla nich zbyt trudne.  Niechętnie się na to godzą.  Czasem godzi to w ich honor – ktoś obcy ma pomagać w rozwiązywaniu ich problemów? – a czasem są skrępowani koniecznością  opowiadania komuś obcemu o kwestiach osobistych.

A jakie są najczęstsze powody przyjścia do psychoterapeuty?

Najczęstszy komunikat jaki słyszę, to: „nie dogadujemy się”.  I wydawałoby się, że chodzi o komunikację w związku. Na rynku jest mnóstwo poradników, blogów, gdzie można znaleźć różnorodne porady lub porównywać swój związek do opisanych relacji znanych osób, celebrytów i próbować korzystać z ich doświadczeń.

I wszystko byłoby dobrze, tylko że to niestety nie działa. Nie działa dlatego, że komunikacja jest procesem bardzo złożonym, bardzo skomplikowanym. Odbywa się na wielu poziomach. I to, co się „widzi” na zewnątrz, na wierzchu, to tylko tyle: „kłócimy się, nie możemy się dogadać”.

Natomiast pytanie, co decyduje o tym, że się kłócimy?  Jaki jest tego mechanizm? Jakie jest tego paliwo? Skąd się to bierze? Jak temu zaradzić? To już jest dużo trudniejszy temat. I dlatego takie proste recepty na szczęście w parze nie działają.

Na szczęście jest psychoterapia dla par, dla małżeństw.

I to jest coś fascynującego – praca z dwiema osobami. Bo za każdym razem mamy do czynienia z czymś zupełnie innym, mimo, że objawy są te same.

To niesłychana przygoda spotkać się z taką parą i docierać do źródeł, do takich zaklętych, błędnych kół, w których się poruszają.  Mówimy o swego rodzaju tańcu wewnątrz pary. To trochę taki chocholi taniec, jak w „Weselu”, który się powtarza, i jego uczestnicy nie widzą jego końca, nie widzą wyjścia.

Na jakim etapie problemu najczęściej trafiają pary do psychoterapeuty?

Niestety najczęściej w momencie, kiedy para ma poczucie, że wyczerpała wszelkie znane sobie sposoby i metody radzenia sobie z narastającymi problemami. To osoby z poczuciem bezradności. I jeśli się jeszcze nie wypalił się element emocjonalny między nimi, to przychodzą na terapię szukać pomocy.

Czy zdarza się, że podczas terapii mogą usłyszeć, że lepiej się rozstać niż próbować leczyć to, co zostało?

Żaden terapeuta nie może w ten sposób wyrazić swojej opinii o danym związku, czy udzielić takiej, czy innej porady. Bo psychoterapia nie jest poradnictwem i nie polega na dawaniu dobrych rad, tylko na wspólnej wędrówce po różnych zakamarkach historii i doświadczeń w parze. Każde z nich wywodzi się z innej rodziny, z innych środowisk i na bazie innych doświadczeń, buduje nowe reguły, nowe zasady, które często właśnie trudno uzgodnić, znaleźć dla nich wspólny mianownik.

Trudnością jest odpowiedź na pytanie, kto w jakim obszarze ma decydujący głos,  jak wypracować kompromisy, kiedy i kto powinien pójść na ustępstwa. 

Bo jeśli ktoś jest zbyt sztywno przywiązany do jakichś zasad, norm  czy przekonań, to niestety kończy się takim utrwalonym konfliktem i taką, jak ja to nazywam, wojną pozycyjną, która potrafi trwać latami i nie daje satysfakcji i zadowolenia z bycia w związku.

Czy w terapii ma znaczenie, czy para jest po pierwszych dwóch latach związku, czy po siedmiu latach, czy po dwudziestu?  Bo mówi Pani tutaj o uwarunkowaniach rodzinnych, gdzie wydawać by się mogło, że po 20 latach wspólnego życia pewne kwestie się zacierają.

Na wszystkich etapach życia mają znaczenie nasze korzenie. Oczywiście na przestrzeni lat stajemy się innymi ludźmi,  bo dojrzewamy, bo się zmieniamy. Zresztą samo bycie w związku jest niesamowitą okazją do dojrzewania. Bo, owszem, dojrzewamy w rodzinie do takiego momentu,  kiedy możemy samodzielnie funkcjonować i wziąć odpowiedzialność za siebie,  ale prawdziwy proces dorastania i dojrzewania zaczyna się dopiero w związkach.

Wspólne życie, to szkoła dojrzałości. I na każdym etapie rozwoju związku ten bagaż doświadczeń jest inny. Zmusza nas do ciągłego adaptowania się do zmieniających się warunków – zewnętrznych, w sensie społecznych, politycznych, ale też rodzinnych, czyli szerzej rozumianego kontekstu rodzinnego. Rodzą się dzieci, rosną, dojrzewają, a potem same opiekują się swoimi starymi rodzicami, towarzyszą im w umieraniu. To są cykle rozwoju rodziny, które przechodzi się najlepiej razem, a nie w samotności.

Czy na początku terapii pary pytają jak długo ona potrwa?

Bardzo rzadko zaczynają od takiego pytania. Myślę, że jak para już trafia na terapię, to zdecydowanie bardziej jest skoncentrowana na celu niż na czasie, jaki to zajmie. Są oczywiście pary, które oczekują krótkoterminowej, skoncentrowanej na rozwiązaniach terapii, ale nie zawsze to jest możliwe.

Na początku zaczynamy od tego, żeby ustalić z czym przychodzą, co jest dla nich kłopotem, i co chcieliby uzyskać na koniec tej wspólnej z terapeutą wędrówki, jeżeli się na nią zdecydują.

Psychoterapeuta powinien wyjaśnić parze czym jest psychoterapia i jakie mają w związku z tym możliwości, by ułatwić im podjęcie decyzji. W ciągu pierwszych dwóch, trzech spotkań stawiana jest diagnoza – dopiero wtedy można sformułować propozycję pracy terapeutycznej i jej zasady. Wtedy na ogół jeszcze trudno jest przewidzieć czas trwania terapii, bo jest on zależny od poziomu „sztywności” w danej parze. Im jest większa, tym więcej czasu wymaga  wprowadzanie jakichkolwiek zmian.

Gdy partnerzy są bardziej elastyczni  i sprawnie wprowadzają zmiany i rozwiązania, zazwyczaj w ogóle nie wymagają terapii. Natomiast terapii wymagają osoby, które mają duży poziom lęku, nieufności lub jakiś rodzaj ścisłego, sztywnego przywiązania do zasad życiowych, czy wyobrażeń na temat tego, jak związek powinien wyglądać i funkcjonować. Bo wtedy partnerom trudno jest zgodzić się na ustępstwa, kompromisy, ale przede wszystkim są skoncentrowani na sobie i nie widzą tej drugiej osoby w jej potrzebach, w jej rozumieniu sytuacji. Dlatego najczęściej to ja pytam, co chcą osiągnąć i jaki mamy cel, a dopiero później można przewidzieć ile czasu to zajmie.

Taka terapia, to są spotkania raz, dwa razy w tygodniu. Ale pomiędzy nimi toczy się życie, w którym muszą funkcjonować. Czy terapia obejmuje jakieś zadania, które mają przepracować między sobą?

Częstotliwość spotkań w początkowej fazie, czyli fazie tak zwanej diagnozy, odbywa się raz w tygodniu, ale to są najwyżej trzy pierwsze spotkania. Potem na ogół pracuję w interwale raz na dwa tygodnie. Jest to w zupełności wystarczające, dlatego że para tworzy system, który ma swój „metabolizm” przetwarzania danych. Potrzebują czasu. Dlatego tydzień to za krótko, żeby się w ogóle cokolwiek zadziało. Bo jeżeli nawet ustalą na sesji, że chcą znaleźć w sobotę czas na rozmowę i żeby to było chociaż 15 minut, to tym samym taka sobota, co najmniej jedna, pomiędzy naszymi spotkaniami musi się pojawić.

Ale oczywiście wszystko zależy od modelu terapeutycznego. Natomiast sama sesja trwa półtorej godziny, ponieważ każdy z partnerów musi mieć czas, żeby się wypowiedzieć.

Czy zdarza się też tak, że wystarczy jedno spotkanie z psychoterapeutą, żeby pomóc w rozwiązaniu problemu?

Tak też bywa. W moim doświadczeniu miałam dwie takie pary, gdzie właściwie po jednej rozmowie już było wiadomo na czym stoimy. Zresztą jedna z tych par wróciła do siebie po 20 latach rozstania. A do mnie trafili tylko dlatego, że bali się tego związku po tak dużej przerwie. 

A czy pary wracają do psychoterapeuty po kilku latach od poprzedniej psychoterapii?

Tak, takie pary też mi się zdarzyły. Na przykład przepracowaliśmy jakiś wątek, jakaś część tematu została zaopiekowana, a po pewnym czasie okazało się, że pojawił się nowy problem, albo zmiana była nieskuteczna i nastąpił „nawrót”.

Czy są sytuacje, w której terapeuta może odmówić rozpoczęcia terapii?

Oczywiście, że tak. Na przykład, gdy jeden z partnerów przyprowadza drugiego na terapię dla  realizacji jakichś własnych celów. I jeżeli nie uda się tego nazwać, ujawnić i przeformułować na cele, które byłyby przyjęte przez obydwoje partnerów, to wtedy ta terapia nie ma sensu.

Najczęściej dotyczy to sytuacji, w której jedna ze stron jest uzależniona od alkoholu, od narkotyków, i druga strona przyprowadza go niby na „terapię pary”, podczas gdy tak naprawdę chodzi o to, żeby nakłonić partnera do podjęcia terapii odwykowej. A jeśli on/ona takiej decyzji jeszcze nie podjął, nie mówiąc o tym, że nie widzi tego jako celu terapii pary, to taki pomysł jest chybiony.

I w takich sytuacjach odmawiam prowadzenia pary, natomiast pracuję z tą osobą, która chce zmiany. Ponieważ zmianę w parze można uzyskać również pracując indywidualnie z jednym z partnerów.

Czy zdarza się, że w trakcie terapii jeden z partnerów przestaje przychodzić na spotkania, przestaje współpracować?

Zdarza się, że partnerzy przychodzą razem, jesteśmy w fazie diagnozowania, sytuacja jest niejasna, zostaje nazwany problem, partnerzy mówią, że to muszą jeszcze przemyśleć, albo że dają sobie jeszcze szansę. No i potem wraca już tylko jedno, bo jednak doszło do rozstania, ale jedna ze stron szuka pomocy.

Czy jako terapeutka od pierwszych spotkań Pani wie, że para przyszła za późno, że terapia niewiele tutaj pomoże?

Terapeuta tego nigdy nie wie na początku. Bo czasem może się wydawać, że para przychodzi już po tak długotrwałej, wyniszczającej wzajemnie walce, że już nie ma co zbierać. A jak zaczynamy „odgruzowywać” związek, to się okazuje, że tam jednak jest jeszcze dużo do uratowania.

Na terapię zgłaszają się dzisiaj już nie tylko małżeństwa ale również tzw. wolne związki?

Oczywiście. Dlatego mówimy o terapii par, co jest pojęciem ogólniejszym, odpowiadającym zarówno małżeństwom, jak i parom w związkach nieformalnych. Nie mówiąc o tym, że na terapię przychodzą też pary jednopłciowe.

Czy Pani jako terapeuta uważa, że dzisiejszy świat, tempo, brak czasu dla siebie, wymusza na praktycznie każdej parze taką terapię? Od czasu do czasu spojrzenie kogoś z boku na relację?

Nie uważam, żeby wszystkie pary potrzebowały terapii. O tym, czy para wymaga terapii i czy się kwalifikuje do terapii, decyduje diagnoza.

Pierwszy etap terapii polega na postawieniu diagnozy i dopiero po jej postawieniu, po określeniu celów terapii można podjąć decyzję o podjęciu współpracy. Ale co istotne, i co zawsze powtarzam, że terapia toczy się między sesjami, a nie na sesjach z terapeutą.

Co zatem powinno być niepokojące w związku, żeby myśleć o terapii?

Myślę że to, od czego wyszłyśmy. Jakiś powracający jak refren problem, którego para własnymi siłami nie umie rozwiązać. I zanim dojdzie do „wyczerpania bojem” w tej wojnie pozycyjnej, lepiej poszukać pomocy.

Joanna Michałowska – psychiatra, diagnosta, certyfikowany superwizor, Kierownik Merytoryczny Poradni dla Dorosłych w Centrum CBT

Lekarz, specjalista psychiatrii z wieloletnim doświadczeniem w pracy z pacjentami w Oddziale Rehabilitacji Psychiatrycznej i Oddziale Dziennym II Kliniki Leczenia Chorób Afektywnych Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Certyfikowany psychoterapeuta poznawczo-behawioralny Polskiego Towarzystwa Terapii Poznawczej i Behawioralnej (certyfikat PTTPB nr 8) oraz certyfikowany superwizor-dydaktyk Polskiego Towarzystwa Terapii Poznawczej i Behawioralnej (certyfikat PTTPB nr 8).

Wieloletni Kierownik ds. Merytorycznych w Poradni Dorosłych Centrum CBT.

Współautorka rozdziału „Diagnoza w poznawczo-behawioralnej terapii par”, w „Diagnoza w psychoterapii par. Tom 1” (PWN, 2021).

W Poradni Centrum CBT  zajmuje się zajmuje się diagnozowaniem i leczeniem zaburzeń afektywnych, zaburzeń lękowych, zaburzeń osobowości, prowadzi psychoterapię w nurcie poznawczo-behawioralnym osób dorosłych oraz par i małżeństw (również w języku francuskim).